REKLAMA

Razem budujemy wspólną przyszłość 4

Magdalena Gwizdoń, dziewczyna z krainy śniegu

Magdalena Gwizdoń, dziewczyna z krainy śniegu

 Przedstawiać jej nie trzeba.Wielokrotna mistrzyni Polski,
wielokrotnie stawała na podium zawodów Pucharu Świata, trzykrotna medalistka Mistrzostw Europy, dziesiąta zawodniczka zawodów Grand Prix. Magdalena Gwizdoń. Mieszkanka Lalik, która opowiada nam o treningu i nie tylko.
Jak to się zaczęło...?
Magdalena Gwizdoń: Moja przygoda ze sportem sięga lat 90. Swoją karierę biegową rozpoczęłam na nartach pod okiem trenera Kępki. Biathlon był później. A tak naprawdę do tej konkurencji i do sportu zmotywował mnie tata. Sam sport w moim zyciu jest obecny od czasów szkoły podstawowej, od klasy siódmej. Dokładną datę również zapamiętałam - to 13 lutego 1991 roku, w niedzielę. Tą msze zapamiętałam, bo musiałam wcześniej z niej wyjść, by zdążyć na trening. I od tego czasu rozpoczęło się moje trenowanie. Jak się trenowało  wlatach 90?
To ogromna różnica kiedyś a teraz. Inny sprzęt, warunki.
Wtedy trenowaliśmy jeden raz dziennie lub nawet co drugi dzień. Ale to były inne czasy. Wszystko zależało też od tego, jak trener miał czas przyjechać. Nie było to tak jak teraz, że podjechać można wszędzie samochodem...
 
Kiedy przyszły pierwsze sukcesy...
 - Chyba od razu. Potrenowałam tydzień i o ile dobrze pamiętam, wygrałam tu na miejscu Puchar Rajczy, a następnie zawody Zwardoń - Skalite. Przyjeżdżało się, startowało i wygrywało. To od razu była euforia, zaczęło mi to sprawiać radość, a wygrane były ogromnie motywujące. Potem to poszło w kierunku sportu zawodowego.
 
Jak to jest z tym sportem zawodowym, czy to tylko dobre chwile?
- Chwile fajne są wtedy, jak się wygrywa i są wyniki. Ale dziś sport wyczynowy wygląda inaczej. Jest łatwiej, choćby ze względów komunikacyjnych i logistycznych. Są samochody, łatwy dostęp do internetu. Zmieniła się też sama metoda treningu, który też daje więcej możliwości i narzędzi.
 
To prawda, ale bez determinacji, uporu i talentu i tak daleko nie zajdziemy?
- Tak. Ważny jest charakter i sama chęć treningu. Tak jak teraz - pogoda nie dopisuje, jest zimno i 4 stopnie. A na rano może być biało. Ale na trening wyjść trzeba, pada czy nie pada. Trenuję teraz dwa razy dziennie - bo teraz jestem w domu. Trening, ten pierwszy w godzinach dopołudniowych - musi być wykonany i tu nawet nie ma dyskusji. Po południu najczęściej też trenuje, czyli dwa razy dziennie. Natomiast podczas zgrupowania trening zajmuje nam kilka godzin, jest to łącznie minimum 7 godzin treningu.
 
Do czego się przygotowujesz?
Cel - oczywiście igrzyska olimpijskie. Wykonuję ogromną prace treningową. I na zgrupowaniach, i w domu. Jestem bojowo nastawiona i myślę, że będzie dobrze.
 
Największy sukces?
- Chyba to, że tak długo w tym sporcie jestem. A jestem już 27 lat. Po igrzyskach też nie zamierzam kończyć swojej kariery sportowej, ale jeszcze zobaczymy, jaki wybiorę kierunek.
Jakie cechy charakteru trzeba miec, by wytrwać w sporcie ponad dwadzieścia lat.
- Przede wszystkim, trzeba to kochać. Musi to sprawiac przyjemność. Są wzloty i upadki, są kontuzje, ale mocna wola może to przezwyciężyć. A są różne chwile w sporcie.
 
Co robisz, gdy nie trenujesz? Jak lubisz spędzać wolny czas?
Na koszeniu ogródka... Ale mówiąc poważnie, kiedy tylko mogę, czas spędzam w gronie rodzinnym. Tu w Lalikach z rodziną ładuję akumulatory.
 
Dziękujemy za rozmowę.
Dziękuję.
 
Ewa Jeremicz

Przeczytaj także

 REKLAMA